Kiedy stóp procentowych nie da się już ciąć, bo są bliskie lub równe zeru, a gospodarka dalej cienko przędzie, "jedynym wyjściem" jest drukowanie. No, można jeszcze po prostu szybko wydawać pieniądze, zwiększając płynność na rynku. Tyle, że każdy skarbiec ma dno i nawet rezerwy FED w końcu się skończą. Więc pozostaje drukowanie. Drukowanie jest fajne, bo nagle, nie wiadomo skąd mamy za friko kolejne miliardy! Bez większego wysiłku, a więc można rzec - za darmo!
Nikt kto zajmuje się gospodarką nie jest tak bezczelny, żeby twierdzić, że nie będzie to miało wpływu na podstawowe wskaźniki makroekonomiczne. Tylko że warunki międzynarodowe i wewnętrzne sprzyjają akurat ekwilibrystyce słownej drukarzy. "Inflacja jest wciąż niska" (choć w wielu krajach stale ponad celem inflacyjnym!). Takie słowa łatwo wypowiedzieć, bo kryzys nie minął, gospodarki prawie się nie rozwijają, więc presja inflacyjna rzeczywiście nie jest zatrważająca. Co nie znaczy, że nie istnieje, a po wielkim drukowaniu, gwarantuję, w końcu znacząco wzrośnie.
"Spadający kurs dolara (drukowanie dewaluuje) jest nam nawet na rękę". W końcu Chiny sztucznie kontrolują juana rujnując nasz eksport. Drukowanie pomoże Ameryce z tym walczyć. Problem w tym, że spowoduje to bardzo silną presję na inne państwa, aby one również osłabiały swoje waluty. Nietrudno się domyślić, że i one nie mogą już obniżać stóp (EBC pozostawił je niedawno na poziomie 1%, co i tak zostało uznane za jastrzębią politykę! Tymczasem Japonia ścięła swoje stopy praktycznie do zera). Pieniądze na pompowanie w gospodarkę też już się kończą. Pozostaje - tak, dobrze myślicie - drukowanie. Presja inflacyjna jeszcze się zwiększy, handel międzynarodowy będzie zamierał. Najbardziej prawdopodobny scenariusz to stagflacja.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Z góry dziękuję za każdy komentarz